30.04.2005

Wyjechaliśmy prawie zgodnie z planem, wcześnie rano. Na miejscu w Krutyni czekały już na nas zamówione kajaki i zostaliśmy dość sprawnie odtransportowani nad jezioro Lampackie k. Sorkwit. Ekwipunek był spory. Oprócz rzeczy osobistych mieliśmy także żywność, namioty, materace i wszystko co mogło się nam przydać, by być jak najbardziej samowystarczalnymi i móc radzić sobie w każdej sytuacji. Stanowiliśmy od tej chwili 8-osobową wesołą grupę, która przez cztery dni miała być nierozłączna, miała się wspierać i oczywiście dobrze się bawić. Nie wszyscy mieliśmy takie samo doświadczenie i umiejętności kajakarskie. Dla większości ten rejs był kolejną wioślarską przygodą, dla mnie zaś pierwszym tego typu doświadczeniem - trudnym, ale wspaniałym. Na czele płynął Piotr z Pauliną. Piotr doskonale znał trasę, wszystkie szczegóły organizacyjne i nadawał tempo wyprawie (czasem mordercze). Kolejna załoga to Robert z małą Zosią, która ze względu na wiek (4 latka) nie radziła sobie z ciężkim wiosłem, lecz mimo to spisywała się niezwykle dzielnie i umilała czas wdzięcznym szczebiotaniem. Trzeci kajak należał do mnie i do Bartosza (9 lat). Próbowaliśmy nim wytrwale podążać przed siebie. Udawało się nam to przy wsparciu Bogdana i Agnieszki, którzy prawie zawsze byli w pobliżu. Dzięki celnym i cierpliwym radom Bogdana wiosłowanie z dnia na dzień stawało się coraz łatwiejsze i przyjemniejsze.

Pierwszego dnia mieliśmy do przepłynięcia ok. 17 km. Trasa wiodła przez jez. Lampasz, Kujno, Dłużec i Białe oraz dość wąskie strugi pełne zatopionych i powalonych gałęzi, kamieni, a czasem głazów. Ten odcinek wymagał zdecydowanego i wprawnego manewrowania, niestety w moim wykonaniu nie zawsze skutecznego. Gdy kajak stanął w poprzek potrzebna była pomoc kolegów. I podczas, gdy jedni z poświęceniem wskakiwali do zimnej wody, inni ... robili zdjęcia z bezpiecznej odległości. Przepływając jez. Białe dopłynęliśmy do Bieniek - miejsca naszego pierwszego noclegu. Noc okazała się okrutna. Nie pomogły liczne warstwy odzieży. Przejmujący chłód i obolałe mięśnie długo nie pozwoliły nam zasnąć.

01.05.2005

Z nowym dniem przybyło sił, a dzień zapowiadał się ciepły. Płynęliśmy przez nieduże jez. Gant, a potem wijącymi się strugami aż do Babięt - na wzmacniający posiłek. Ze względu na chłód wiosna tego roku opóźniła się. Mimo, iż nie dominowała jeszcze zieleń, trasa była piękna. Pod drzewami leśnymi w trawie układały się dywany zawilców. Na wodzie ukazały się już pierwsze liście lilii wodnych. Wysokie trzciny i trawy były pozostałością minionego lata. Chociaż wysuszone i żółte stały się schronieniem i miejscem wylęgu dzikich ptaków. Mijaliśmy po drodze wiele łabędzich gniazd, których wytrwale strzegły te piękne ptaki. Czasem tuż obok kajaka nurkowały perkozy. Napotykaliśmy ślady bytności bobrów.

W dalszej części trasy towarzyszyła nam lekka mżawka. Zdążyliśmy przemoczyć kurtki. Przepływając jez. Zyzdrój Wielki ukończyliśmy zaplanowaną na ten dzień trasę spływu - w sumie ok. 16 km. Drugą noc spędziliśmy niedaleko Spychowa, rozbijając namioty w lesie. Mimo sączącego się z nieba deszczu udało nam się rozpalić ognisko, przy którym wieczór upłynął ciepło i radośnie. Były gorące kiełbaski, wesołe pogaduszki, a niektórzy udowodnili także, iż “śpiewać każdy może”.

02.05.2005

W chłodne wieczory i ranki rozgrzewaliśmy się rumem dolewanym do herbaty i kawy. Jeszcze zanim wyruszyliśmy w dalszą trasę Robertowi udało się złowić złotą rybkę, jak zapewniała Zosia, ale została na jej prośbę wypuszczona. Kolejną okazał się szczupak, który stał się małym urozmaiceniem wieczornej kolacji. Dzień był ciepły i dość słoneczny. 11-to kilometrową trasę zaplanowaną na ten dzień ukończyliśmy po południu bez większego wysiłku. Jedyną dużą przeszkodą była śluza wodna. Tutaj musieliśmy przenosić “nasze pływające domki”. Trzeba było najpierw podejść pod górkę, a potem zejść z niej w kierunku Zyzdrojowej Strugi. Wzmocnieni chłodnym piwkiem ruszyliśmy dalej. Noc spędziliśmy w Koczku, rozbijając namioty na polu biwakowym niedaleko leśniczówki. Był tam także sklepik, w którym mogliśmy uzupełnić zapasy żywności. Wieczorem zapłonęło ognisko. Pokrzepialiśmy się m. in. pysznym smalcem i ognistymi napojami. Przy akompaniamencie gitary atmosfera zrobiła się gorąca, wyzwoliły się więc ogniste temperamenty - śpiewy niosły się daleko po wodzie, a i chętnych do skoków przez ognisko nie brakło.

3.05.2005

Po nocnej ulewie i wilgotnym poranku dzień stał się wręcz upalny. To był ostatni etap naszej przygody. Płynęliśmy poprzez duże i bardzo głębokie (miejscami prawie 60 m) jez. Mokre, a potem wijącymi się dopływami aż do Krutynia - ok. 16 km. Teren ten był niezwykle malowniczy. Wokół otaczały nas wspaniałe rezerwaty. Ciszę zagłuszały jedynie ptaki. Odczuwało się, że tu dominuje dzika przyroda, którą na szczęście człowiek jeszcze nie zawładnął. Po zdaniu kajaków, gorącym posiłku i pamiątkowych zdjęciach opuściliśmy Krainę Jezior - mam nadzieję, że nie na długo.

Asia Szafrańska